Katar, zatoki, potem piasek i czerwie

Mam świadomość, że takie komunikaty o martwieniu się wybrzmiewają jak marudzenie, jęk zajęczego serca, lub też smętne pierdololo – bo to tylko katar. Może i tylko, ale weź pod uwagę jeden fakt: przezięb się wystarczająco wiele razy, a załatwisz sobie zatoki na amen. A wtedy każda lżejsza infekcja będzie wzbogacona o jakże wspaniałe doznania związane ze stanem zapalnym zatok. Doskonałe przeżycie dla perwersyjnych masochistów, dla pozostałej części populacji średnio ekstatyczne pieszczoty.

Wieści z pierwszej ręki, lub też z zatok – jako wieloletni wróg czapek i szalików napawam się teraz skutkami mej odwagi. Kiedy to konkretniejszy katarek wzbogacam sobie o zatokowe rejsy bólu. I niestety, ale ani antybiotyki, ani nawet szpitalne płukanie nie rozwiązują problemu. Moje dzielne szczepy bakterii trwają na swoich pozycjach w uporczywej partyzantce z moim systemem immunologicznym. Tak sobie trwamy w tej wojnie szarpanej od lat. Czyli skorzystaj z rady wysokiego PESELa, i nóś czapki kiedy pora na nie.

A ja i tak będę Tobie mędził nad uchem, i emitował dźwięki zmartwienia i zamartwienia. Taka moja rola, wola i upodobanie.

.

Skoro piasek, to w ramach tematyki powinienem przejść do nerek, żeby być konsekwentnym. No ale nie, to sobie zostawimy na lepsze okazje. Nie o takim piasku będzie mowa.

.

Nie wiem jaki do końca masz tzw. stosunek do kina epicko-wysokobudżetowego-blockbusterowego (dobry panie rogaty, jaki wyraz, prawie jak niemiecki rzeczownik).

Po treningu postanowiłem na czymś kaprawe oczy zawiesić dla estetyki i rozrywki und podniety. A skoro Ciebie nie ma obok, wypadło na jakiś streaming.

Cierpiąc na syndrom inżyniera Mamonia, oglądam już niemal tylko te filmy, które widziałem. A że miałem potrzebę mistyki, epickości oraz wielkiego rozmachu plastycznego to wypadło po raz 9 obejrzeć „Diunę” Villeneuve’a. (niestety wersji Lyncha nie jestem w stanie przeżuć, nawet tej spójniejszej reżyserskiej wersji)

To jest tak zajebisty film, że za każdym jednym razem czuję się jakbym widział go po raz pierwszy. Byłem na kinowej premierze, potem prywatnie posiłkowałem się torrentami wysokiej jakości, a teraz mam to na ejczbiou.

Chyba pamiętasz że jestem fanatycznym konsumentem fantastyki. Wybrednym, ale fanatycznym. Tak gdzieś z 36 lat jestem, jak mi się ponudziły te wszelki sienkiewicze i dumasy, muszkietery i kmicicice z wołodyjowskimi.

I jak jakieś 30 lat wstecz przeczytałem Herberta „Diunę”, to przepadłem. To jest przecież w sumie skromna gabarytowo powieść (zwłaszcza na tle większości dzisiejszych biegunek literackich w tym gatunku). Ale jak napakowana intrygą, mistyką (co ja kurwa mam teraz z tą mistyką, to samo nie wiem?), obserwacjami, krwistymi postaciami, tym dziwacznym tańcem tempa od szybkiego po melancholijne – że aż mi dupe urywa. Więc nie ma przebacz, przeczytałem wszystko, nawet te epigońskie fabuły pisane przez wyrobników pióra, wynajętych przez spadkobierców autora.

Potem wleciał ten słynny film Lyncha, potem serial, od którego bolały oczy, a teraz ta adaptacja pana Denisa. W międzyczasie oczywiście się grywało w giereczki.

Czyli już obsesyjka, c’nie? Może nie taka, żeby sobie robić tatuaże ale blisko.

Czemu jak tak z tą „Diuną” wyleciałem, jak pijany zajac z pola kapusty?

Herbert w ramach fabuły stworzył kilka fikcyjnych systemów filozoficzno-religijnych, koncepcji ukrytych sił sterujących ludzkością przez tysiąclecia itd.

Jednym z najwspanialszych efektów jego wyobraźni jest słynna litania Bene Gesserit przeciw strachowi. Ale ze mną nie ma lekko, musisz sama sobie ten tekst odnaleźć. Wg mnie wersja angielska wybrzmiewa większą mocą, niż polskie tłumaczenie. Jednak to do Twojej oceny zostawiam. Czyli pracę domową już masz. I jak będziesz ewentualnie sprawdzać to odkryjesz o co chodzi z tymi czerwiami.

.

Prosiłaś żeby pisać o wszystkim, co mi zagra. No to zagrało, szeroko. Skoro nie mam jak bezpośrednio dzielić tych zachwytów estetycznych (dałbym wiele, żeby z Tobą obejrzeć znów ten film, na dobrych głośnikach), to jesteś skazana na wypisy z gustów paziowych. Przepieprzone.

.

Wracaj do zdrowia. Uściski – tylko nie wycieraj nosa tak ostentacyjnie o moje ramię.

.

Dobre rady to sobie można

Jak powyżej: dobre rady to sobie można skręcić w rulonik, i wepchnąć w dowolne miejsce.

Dlatego nie będę Tobie niczego doradzał, li też sugerował w zakresie środków i technik leczniczych. Bo z miejsca dostanę zwrotnie Twoje kultowe „nie mów mi, co mam robić” 🙂 .

Jestem pewien że pobstawiałaś się tymi swoimi dekoktami czarownicy, i wiedźmimi ( nie mylić z wiedźminimi) ziołami, jak na prawilną zielarkę-czarownicę przystało. Gdzie mi tam do Twojej wiedzy i umiejętności.

Kuruj się, odpoczywaj i wracaj do zdrowia.

A. Rosół też podobno działa.

Ściskam mocno, tylko nie wysmaruj mnie tymi gilami.