Dyskretne trzaskanie drzwiami

Jestem świeżo po artykule o niejakim Nitschke. Dzisiejszy ”Przekrój” dał o nim nawet niezgorszy artykulik, choć jak na moją manierę to zbyt wiele zdjęć tam powsadzali.

Nie macie takiego wrażenia, że ”webowatość” wkracza w tradycyjne, analogowe gazety? Ja wiem, iż wspomniany ”Przekrój” to jest tygodnik ilustrowany – przynajmniej w czasach peerelowsko-krakowskich tak stało na okładce. Ale również mam plugawe podejrzenie, że tak jest również dla wygody panów Redachtorów – no po jaki fiut trzaskać ileś tam linijek, łomotać szpaltę albo nawet dwie? Skoro istnieje ryzyko odrzucenia przez ”współczesnego czytelnika”? Tylko, karwa siwa, ja nie jestem ten ”współczesny” tylko tamten dawnoprzekrojowy czytelnik. Tak, tak, choć metryka może zadawać pozorny kłam mym słowom – ale z ”Przekrojem” jestem akurat od jakiści 20-22 lat.

W głębokiej Wolsce Ludowej moja babka kupowała co tydzień ”Przekrój” i czytała od ostatniej do 1 strony. Kto zna/znał układ gazety, to wie że miało to sens. Paradoks Wolski Ludowej – kobieta z klasy robotniczej, bez pełnego wykształcenia (bo turysta Adolf wraz z wesołą kompanią utrudnił realizację), kupowała całe swoje dorosłe życie gazetę dla ”ynteligencji”. Chętnie bym spotkał niejakiego Bronka W. i zapytał o opinię jego na ten temat i objaśnienie memu chamskiemu mózgowi czy było to dobre czy złe postępowanie. I bez względu na opinię tegoż Bronka pewnie bym mu zasadził kopa w dupę [Makowski niech się tłumaczy za mnie].

Kurza nać. Ot, daj los baranowi pole to zacznie biegać. Moja polonistka w ogólniaku zawsze na mnie pomstowała za rozwlekłość i dygresyjność: nie umiałem jak człowiek napisać wypracowania na 3-4 strony tylko od razu sadzałem kartofla na stron kilkanaście. Od czasów tych szczęsnych upłynęła ponad dekada a ja nadal mam to skrzywienie.

Do początku. Nitschke i jego szkolenia.

Nie będę wam streszczał, kto on i co dokładnie robi, bo i tak sami wygrzebiecie. I nie będę pomstował na niego, choć peanu na cześć jego nie wystawię tutaj. Sam się człowiek broni, tym co czyni i co czyni dobrze.

Chodzi mi o inną refleksję, natury bardziej filozoficzno-społeczno-polityczno-politycznej.

Praktycznie w każdym kraju pomoc w samobójstwie jest karalna – chyba tylko Szwajcaria raczy traktować swoich obywateli i gości jak dorosłych i samodzielnych ludzi, a nie jak stado przedszkolaków w parku. Każde państwo, które wyciera sobie wszystkie możliwe kąty i otwory demokracją i oraz prawami człowieka, nie znosi złamania monopolu na czas życia swoich obywateli.

Państwo może nas wpędzić do grobu kretyńskimi przepisami, debilnymi podatkami, poczuciem misji, niechęcią do sąsiada państwowego, niechęcia do niesąsiada państwowego – każąc nam wymaszerować w pole z kawałkiem stalowej rury wypchanej materiałami wybuchowymi albo wsadza nas do rozmaitych pojazdów z takimiż rurami po bokach/z przodu/z tyłu itd. itp. To dla naszego dobra pozwala nam stracić kończyny albo flaki wraz z okolicą i umrzeć z miłością do ojczyzny na ustach/w paszporcie czy gdzie tam.

Państwo może zmarnować nam cały nasz zafajdany los – bo uważa, że w imię wolności i demokracji i praw człowieka i srutututu może to robić i musi to robić.

Jeśli natomiast życie jako takie da nam w dupę, w sposób rozmaity  ciekawą a nieuleczalną chorobą tak ciała jak i umysłu, to wtedy NIE. Mamy trwać na posterunku naszej zgnilizny gnijącej coraz mocniej. Mam trwać w naszym Łesterplate czy innych Termopijach – silni, zwarci i gotowi na dalsze gnicie.

Nie możemy zdecydować, że to już wystarczy, że mamy tego zestawu ponad poziom wykreślony osobiście. A skoro sami nie możemy zdzierżyć i musi nam ktoś pomóc – no to kurwa już nic a nic nam nie wolno. Gorzej – ten dobry człowiek który zechce przeżyć kilka kilo strachu to zbój i złoczyńca i przestępca. I ciupasem jego w kazamaty !!

Państwo decyduje o tym, co możemy robić a czego nie. Po części zgadzamy się na to, otrzymując w ramach zgody pewne, drobne lub większe, korzyści. I cieszymy się że jesteśmy samodzielni. Jak idioci w lesie.

Jednak w takich sytuacjach okazuje się, że nie mam prawa do jednej, najważniejszej kwestii: nie mamy prawa do własnego losu i życia. Nie wolno nam podjąć decyzji czy pożyjemy sobie jeszcze czy już starczy.

Oczywiście możemy gustownie gdzieś się obwiesić, ukradkiem na jakim strychu. Albo utopić, albo kicnąć pod trejn linii Berlin-Moskwa czy co tam do głowy przyjdzie.

Jak możemy się ruszać.

Jak nie możemy – to ”walczymy” dalej. Twardo – bo tak chcą lekaże. Rodzina. Kapłan. Państwo.

Religie, szczególnie te monoteistyczne, bardzo nie lubią koncepcji samodzielnej decyzji o śmierci. To takie ordynarne podważanie omnipotencji konkretnehgo boga – jakże może ten jego obraz i dzieło sam tak zamachnąć się na ”boski cud”? Jakże to omnipotentnego boga ośmieszyć, wykazać jego słabość i bezsiłę  samodzielnie psując taki misterny plan?

Te bardziej ambitne intelektualnie odłamy religijne dostawiły koncepcję wolnej woli, która zezwala na taki krok – po to, by zarazem podkreślić iż czyn taki to grzech, złamanie praw boskich i ludzkich, podszept ducha złego itd. Czyli wszystko cacy i gra; możemy to zrobić bo mamy wolną wolę ale tak realnie to nie wynika to z owej ale z podszeptu przeciwnika boga danego.

I jak by człowiek nie szył i nie krajał – to zawsze spod tej przykrótkiej kołderki wyłazi jak głodomorskie dziecko widmo ciągłej kontroli nad ludzkim truchłem. Kontroli teologicznej, religijnej, prawnej, społecznej.

Nie ma co zaprzeczać: w społeczeństwach takich jak nasze, wolskie – przekształcających się z kopaczy kartofli w półprofesjonalistów – na każdego, kto podejmie taką właśnie decyzję spada swoiste odium niechęci ukrytej w komentarzach. Słynne podmurowe chowanie przez ostatnich 8 wieków zrobiło swoje – człowiek, który w swojej tragedii zdecydował się na krok ostateczny to ”zdrajca”, łamiący tabu szaleniec.

Zawsze mnie śmieszy, jak słyszę rozmaitych popiardywaczy głoszących teksty o ”cywilizacji łacińskiej, grecko-rzymskich fudamentach naszego świata”. A zarazem gdybyście zapytali ich, czy są za dobrowolną i świadomą eutanazja to by się zatchnęli ze świętego oburzenia. Nie wolno!! Nie i już! ”Bo Adolf Hitler, bo endlosung…” itd.  A Rzymianom i Grekom jakoś to nie wadziło.

Po ludzku mówiąc: nie jesteś człowieku właścicelem samego siebie. Nigdy. A zwłaszcza jeśli idzie o twe życie i twoją śmierć. Nigdy.

Nawet jak umierasz tak, jak chcesz, to tylko ich złościsz – no jakże można tak trzaskać cicho drzwiami? Przecież tak się nie robi!

Panie Nitschke: nie przyjeżdżaj pan do Wolski. Nie warto. Nikt tego, co pan głosi, nie pojmie, nie pogodzi się z tym, a o akceptacji to pan możesz zapomnieć. Nie w kraju jedynego Polaka, co po wodzie chodził. Jasne, ty obmierzły nihilistyczny zgniłku liberalny?! No!

A tak bardziej serio. Dzięki panie Nitschke za informacje i znak pańskiego istnienia. Może się kiedyś przydać.

Ale teraz jest miło i dobrze, ”przeyntelygencka” kobieta towarzyszy w mej peregrynacji przez błoto tego świata, czyniąc mnie mądrzejszym i pogodniejszym malkontenckim cynikiem  – nie skorzystam. Weź pan, panie Nitschke pokombinuj może, co by tu zrobić by to trwało i trwało.

Nuda wirtualnej realności

Pozostawanie poza obiegiem ”mendialnej rzeczywistości” bywa czasami bardzo zabawne. Zwłaszcza jak obserwuje się ludzkie reakcje na informacje, które elektryzowały cały świat mniej lub bardziej pisząco-czytający [przynajmniej ten polski grajdoł].

Wybacz, Mimblo kochana, ale muszę użyć Twojego przykładu do zilustrowania tezy. Zero złośliwości, wszystko z miłości ;D.

Wolszczan zdawał się zajmować 3/4 światka dziennikarskiego [wraz z tabunem forumowych mędrków i zawodowych oceniaczy podkreskowych]. Szuja czy nie szuja, uwikłany czy świadomy, szkodził czy tylko nie przeszkadzał, gdzie ta szynka eksportowa i ile koniaków dostał, a co ja robiłem wtedy, jakżeśmy ze śwagrem ”solidarność” zakładali, ja panie uczciwy człowiek jestem, ale takiej mendzie to bym…. i tak przez dni kilka.

W sposób błyskawiczny wykrystalizował się podział jasny i oczywisty: ”salon” i ”elyty zdradzieckie” [no wiecie, to co to przy OS Nasz zdradziły, naród katolicki i prawy…] bronić astronoma poczęły, zaś rycerze prawości i prawdy, z licami promieniującymi szlachetnością jak łuna nad Czernobylem [czyli kohorta Rzepy wespół z posiłkami z jIPełeNu] twardo stała przy sztandarach honoru i prawdy, piersią osłaniając szańce przyzwoitości.

Skutek jaki? Ano taki, jaki znamy od lat. Tamci od ”salonu” tak półgębkiem tylko bronili i nie obronili, zaś Stronnictwo Prawdy, Co Nas Wyzwoli świętowało pognębienie kolejnego agenta, ubeka i w ogóle. Zwłaszcza, jak kto inny dostał Nobla z fizyki.

Wątpić śmiem, czy miał szanse na Nobla w tym roku. Jakoś tak jest, że w tych dziedzinach młyny noblowskie mielą powoli – co dobrze widać po tegorocznych zwycięzcach. Może za lat kilka, może za lat 10 – a i w to wątpię. Przełom odkrycia Wolszczana pozostaje i tak niedookreślony: udowodnił istnienie pozasolarnych układów planetarnych, ale to jakoś tak nijak, bo tylko to pośrednio wynika z dowodów matematycznych. Żadnych zdjęć, żadnych wpływających na wyobraźnię wizji prabłotka ewolucyjnie bełczącego pod słonkiem obcym.

Jakieś takie zimne to. No E.T., no news, no fun.

Ale my – czyli tubylcy wolscy – jak już dochodziło do gadania o wybitnych naukowcach, to cięgiem Wolszczan i Wolszczan, bo przeca i Maryśka nie żyje… i właściwie koniec nobli naukowych dla słowian wiślańskich. [Btw. o Paczyńskim mało się mówiło, bo to takie trudne, to soczewkowanie grawitacyjne, i jakieś takie. A skoro nie żyje biedny to tym bardziej].

Jednak ten Nobel to tak nam serca kołysał potencją swoją, szansą błyszczał. I wtedy ”przypadkiem” teczuszki się ”odnalazły”.

Oczywiście gówno wybiło. Rektor UMK był tak zasadniczy i oficjalny, że nie widział Wolszczana już w Toruniu, a i zapewne w Piwnicach podtoruńskich także. Skalał gniazdo on własne, ten ptak – to do gara jego! Won!

I tak się to kręciło: uczelnia była niezwykle porządna i szlachetna, takich ”ludziów” nie tolerując, Rzepowi publicyści naprzemiennie puchli z oburzenia i nie kryli radości z kolejnych placówek, co to odrzucają ”kapusia” [raptem Max Planck Inst. sobie odmówił… problem w tym, że Wolszczan tam się nie napracował, bo nie pracował – ale nic to, sukces jest!]. „Salon” rozpaczał nad stratą talentu profesora i utraconymi korzyściami potencjalnymi, naukowymi i dydaktycznymi, o Noblu nie wspominając.

Chyba z tydzień tak to kipiało, gniło, bulgotało, ustępując jeno miejsca ”kryzysowi światowemu” i kolejnemu pedofilowi schwytanemu dzięki czujności obywatelskiej.

Wniosek nasuwał się prosty: sprawa jest poważna i ważna, i każdy poważny i ważny powinien zająć stanowisko [nawet ja je zająłem, owo stanowisko ;]. Njus jest przeogromny, a doniosłość jego na skalę nomem omen kosmiczą.

Njuuus!

Dziś rozmawiam z Mimblą, i nagle okazuje się iż to dla Niej nowość i temat całkowicie zaskakujący. Nie zarejestrowała. Ani kropli, ani zdania z tego tygodniowego festiwalu wolszczanianów. Pełne zaskoczenie. I zadziwienie. I jeszcze bardziej zaskakujące [ z racji wieku, nie inteligencji ;D] stwierdzenie, że wtedy niemal wszyscy jakoś byli uwikłani w system i jego kanalizację.

Dla niezorientowanych: Mimbla nie żyje w Puszczy Białowieskiej i nie zajmuje się dokarmianiem żubrów na zimę. Nie mieszka w chacie z łuczywem i strzechą krytej, gdzie do najbliższego człeka jest 15 klików . Mimbla żyje twardymi realiami, w mieście potężnem i starem, ma stałe łącze z kosmosem i po dziurki w nosie jest zanurzona w zatokach i oceanach sieci [czasem podejrzewam ją o posiadanie trwałego wszczepu z transferem na poziomie 10 Tbit/s… ale sprawdziłem: nie ma ]. W ciągu dnia spotyka więcej ludzi niż ja spotykam przez cały tydzień [ i kto tu żyje w dziczy? lol].

A jednak nie zarejestrowała. Tak ”ważnego” zdarzenia nie zarejestrowała.

Sumując.

To, co dostajemy via papier i obraz i bity – to gówno przemielone z sieczką. To wyobrażenia o realności a nie realność. To przecedzone i odcedzone chęci dziennikarzy, dziennikarzyn i hien dziennikarskich. Ich fantazje, onanizmy zdarzeniowe, rakowata tkanka rzeczywistości.

Tak, jak z Wolszczanem, tak jest ze wszystkim: z alimentami Perona i Wezyra, z ”kryzysem światowym”, z konfliktem Donald vs. Memlotek, z tabunami pedofilnych spisków itp. itd. Już nawet nie poza dziennikarska, że ”dostarczamy Państwu najświeższe wiadomości” – tylko dzikie manipulowanie każdą, najbardziej gównianą informacją, byle tylko nastraszyć i stumanić telewizyjno-sieciowych przeżuwaczy.

I każdemu chyba trzeba takiej Mimbli, jak moja [wybacz zaimek ;] – to dobrze robi na kontakt z realnością. Bo to, co rzekomo jest wiadomością, tak naprawdę jest tytułową nudą wirtualnej realności – żeby tylko zatrzymać nas, konsumentów, przy portalu, kanale telewizyjnym czy gazecie. Nudne bełtanie patykiem w stercie kompostowych wieści, żeby tylko mocniej parowała, żeby żerujące robaczki mocniej się kręciły.

Prochu ci ja nie wymyśliłem tym postem. Wiem to dobrze. Ale jak to miło, dostrzec taki brud pazłotka na tej koronie z mikołajkowej przedszkolnej zabawy.

[Mimbla łeb mi urwie za ten tekst cały].

Narta.