O Janku co nie tylko psom szył buty

Idiomy to piękna rzecz w każdym języku. Najciekawsze w nich jest zjawisko przechowywania pamięci kulturowej – tego, co było kodem powszechnym lat kilkadziesiąt [albo i więcej] wstecz. Często gęsto jednak dochodzi do oderwania od kontekstu i przemieszczenia się w zupełnie inny obszar, często przeciwstawny znaczeniowo.

Ale nie o tym dzisiaj, ta wzmianka to tak przy okazji nieporozumień z tytułem. Jeśli ktoś lubi bawić się w szukanie, to niech szuka – skąd ten zwrot i co pierwotnie oznaczał.

Teraz będzie o Kulturkampfie [wiem, niegramatyczne], zjawisku przetaczającym się przez opinię publiczną od pewnego czasu. Pokusiłbym się o sformułowanie tezy, że cały proces ma swoje korzenie gdzieś w drugiej połowie lat ’90-tych ubiegłego stulecia, ale swoje uzasadnienie i wzmocnienie uzyskał wraz z wygraną Kaczyńskich w wyborach parlamentarnych i prezydenckich.

Pewne [niepejoratywnie użyte słowo] środowiska opiniotwórcze wyszły z założenia, że: po 1 bracia rzeczywiście wierzą w to, co głoszą jako program polityczny i społeczny, po 2 faktycznie istnieje zagrożenie dla pewnych postaw społecznych, form kulturowych i programów etycznych. Zagrożenie wynikające z wypełznięcia Polski z półwiekowego kriosnu komunizmu w obszar wolnej wymiany nie tylko handlowej ale także umysłowej i kulturowej.

Truizmem będzie sformułowanie, że dodatkowego przyspieszenia całemu procesowi odmrażania Polaków dodało pojawienie się dwóch kanałów „infekcji kulturowej” – telewizja satelitarna i Internet. Zwłaszcza to ostatnie narzędzie Szatana [PszePana] to działa z prędkością wirusa Marburg.

Ponieważ Polska to taki kraj, gdzie wszystko musi egzagerować w swoich formach, to i te przemiany społeczne/kulturowe  „dostały się” pod opiekuńcze skrzydła politykierów i hochsztaplerów politycznych różnej maści. Dodatkowo smaku i ognia dodały wpływy Kościoła – te realne i te wydumane – na polskie życie w każdej odmianie.

Dzięki temu mamy to, co to teraz pozornie zdaje się absorbować publicystów od strony socjologiczno-kulturowej: zagrożenie dla  „polskości” Polski wynika bezapelacyjnie ze strony zachodniej kultury i etyki. Zaś Polska przechowała – dzięki temu półwiecznemu pobytowi w kriokomorze – prawdziwą moralność, etykę, ład społeczny itp.

Oczywiście, nośnikiem tych przechowanych prawd i wartości jest „Lud” – mityczne zwierzę publicystów. Ponieważ jednak samo sformułowanie może niepotrzebnie podlatywać zapaszkiem socjalizmu, to dano temu zastępczą nazwę „Zwykły człowiek”.

Rzeczony zwykły człowiek raczej ostrożnie podchodzi do wszelkich nowinek, hołdując moralności ukształtowanej przez dom i religię, często-gęsto prezentuje tzw. trzeźwe spojrzenie na mody i ewolucje, a już najpewniej szuka oparcia w tradycyjnej religijności przodków, stamtąd wywodząc wszelkie wskazówki dla swoich czynów i ocen.

Jest to oczywisty przykład myślenia życzeniowego, podobny do namiętnej wiary w szczęście w loterii państwowej.

Takie podejście zakłada statyczność postaw społecznych, wbudowane mechanizmy izolacyjne, trwale chroniące całość populacji przed zmianami widzianymi przez niektórych jako niebezpieczne i złowrogie.

Żeby było śmieszniej, jest to zmutowana wersja rosyjskiego XIXwiecznego antyokcydentalizmu. Tam opoką był car i religia, tutaj została tylko religia, zaś miejsce cara zastąpił intronowany samowolnie przez publicystów Wojtyła. Zwłaszcza po swojej śmierci jest postacią niezwykle wygodną, bo przecież już niczemu nie zaprzeczy ani niczego nie skoryguje.

Przejawem takich ‚antyokcydentalnych’ postaw i koncepcji są artykuły prawicowych [czy też prawackich] publicystów, namiętnie skupiających się na moralności i etyce społeczeństwa, rzekomo zagrożonej przez określone grupy. Oczywiście wszędzie za tymi grupkami czai się środowisko „Wyborczej” i wokółagorowe, z Michnikiem jako naczelnym knujem i psujem.

Taki był artykuł Terlikowskiego, na którym pastwiłem się czas temu pewien. Takież artykuły płodzi pan Semka, doprawiając to swoimi publicznymi wypowiedziami [kiedy słucham, to lękam się o stan jego tętnic i serca, tak biedny sapie].

Takiż artykuł spłodził był i niejaki Jan Pospieszalski, miszcz szczucia i przeinaczeń, władca opinii kreowanej poprzez swój paskudny program. [tak na marginesie – jakie to bolszewickie, nazwać program „Warto rozmawiać” , uprawiając w nim jednostronne ataki na niechciane zjawiska, kreując się na bezstronnego moderatora. Bolszewicy też nieustannie „walczyli o pokój”].

I o ile Terlikowskiego mogłem jeszcze czytać, choć krew się lała z nosa, to Pospieszalski doszedł do dna, wybił je i wytarzał się w mule i błocie. Kłamiąc, przeinaczając, poniżając i oplatając najzwyklejsze głupoty. To chyba cecha charakterystyczna dla neofitów każdej maści  – ich przesada jest tak wielka, iż są samą przesadą. Tedy dziękuję swojej głupocie wrodzonej, że moje przejście na libertariańskie szańce z okopów socjalizmu nie zniekształciło mnie w taki sposób – o chwała ci, tępoto ty moja! buziaczek ciepły.

Ale wróćmy do naszego Janka, co się gejom nie kłaniał. Trudno mi rozbierać ten tekst akapit po akapicie, bo będzie kobyła a nie wpis, a czytelnik potencjalny zaśnie po czwartym wersie. Dlatego pozwolę sobie na rekapitulację co smaczniejszych fragmentów.

Podstawowym założeniem Jana bez Skazy jest teza o spisku, chytrym, rozległym i uknutym nie tylko przez lewe środowiska kulturowe ale dodatkowo przez wielkie koncerny farmaceutyczne. To jednak później.

Najpierw mityczne słowo „legalizacja”. Trudno mi stwierdzić, czy Pospieszalski pisząc o tym postulacie, udaje durnia czy nim realnie jest. Jednakowoż stawiam ryzykownie założenie, że jest durniem, bo nie rozumie terminu „legalizacja” i jego prawnych konsekwencji.

To może dla specjalnie dla pana redaktora takie porównanie: kiedy rejestruję sobie nowy samochodzik, sprowadzony z Reichu, to dokonuję jego legalizacji. Czego konsekwencją jest możliwość nieograniczonego poruszania się owym pojazdem po kraju, ubezpieczenia mojej starej krowy od wypadku i odpowiedzialności za szkody, wykorzystywania do działalności gospodarczej [z wszelkimi istniejącymi jeszcze uprawnieniami podatkowymi].

Ergo: dokonując legalizacji otrzymuję wynikające z tego faktu pewne uprawnienia i korzyści.

I to chodzi tym złowrogim pedałom w Polsce – o możliwość korzystania z faktu, że ich związek został uznany przez państwo i prawo. Nie chodzi o plucie na religię, na heteryków, na dogmaty wyznawane prze katolików itd. Nie chodzi im o możliwość publicznej kopulacji, nakłanianie na siłę hetesów do zmiany orientacji, o ”deprawację” dzieci i inne debilne pomysły prawaków spod znaku krzyża i socjalizmu.

Chodzi im o możliwość wykorzystania wszelkich uprawnień, jakie posiadają heterycy związani przysięgą przed państwem – nie przed kościołem i religią! I heteryk-katolik, żeby jego konkordatowy ślub był ważny w Polsce, musi go powtórzyć przed urzędnikiem państwowym.

Chcą dziedziczyć, chcą korzystać z ulg, chcą korzystać ze współubezpieczenia, a może nawet i z prawa do emerytury po małżonku/partnerze. W taki sam sposób, jak stało się to faktem w Izraelu ostatnio, gdzie ichni ZUS uznał prawo lesbijki do emerytury po zmarłej partnerce.

No zgroza, prawda panie Janek?

Natomiast w żaden sposób nie idzie im o ochronę przed potencjalnymi nalotami byków w kominiarkach na ich mieszkania za sam fakt pozostawania w związku. Śmieszne – chyba Janek dokonał mimowolnie odsłonięcia swoich marzeń na rozwiązanie tego wrzodu na jego wizji świata. Palanciarstwo.

To jednak małe miki jest – dalej jest jeszcze rozkoszniej w głupocie.

Otóż pan ”redachtor” twierdzi, iż celem tech przemian [potencjalnych] jest zniszczenie cywilizacji europejskiej w obecnym kształcie, poprawienie Biblii chrześcijańskiej itd. Dlaczego? Otóż dlatego – i tu cytata – :

” U podstaw rewolucyjnej ideologii tkwi pogląd, że jesteśmy zdeterminowani popędem. Seksualność jako tożsamość, niemożliwy do powstrzymania przymus rozładowania erotycznego napięcia.Dewiza życiowa, która głosi, że libido i seksualność są silniejsze od wszystkiego innego. Skoro nasza cywilizacja ten żywioł opanowała, obwarowując religijnymi normami, skoro ochroniła tabu, dając sens pojęciom: wstyd, przyzwoitość i intymność, to trzeba to rozwalić”.

To wspaniałe czytać taki tekst i widzieć iście erystyczny zabieg – pan Janek włożył swoją koncepcję człowieka w cudzy światopogląd, dając do zrozumienia, że owe emancypacyjne zabiegi i starania to nic innego jak niedorosły brak kontroli nad własnym ciałem i pragnieniami.

Panie P. – to właśnie religia i etyka bliska panu twierdzi że popęd to zgroza, że libido nie obłożone tabu religijno-etycznym eksploduje i zniszczy wszystko wkoło, sprowadzając człowieka do nieustannie kopulującego zwierzęcia. To wy twierdzicie, że należy nieustannie odwoływać się do nakazów religijnych, bowiem inaczej jednostka nie poradzi sobie z własną płciowością.

To przecież jakieś zmiotki i popłuczyny po pierwotny freudyzmie, jakiś kolaż wczesnego Zygmunta ze średniowieczną, kruchtową koncepcją ”vagina dentata”, waporów i myszy lęgnących się ze zgniłych liści.

Emancypacyjne starania środowisk homoseksualnych zakładają, że człowiek jest dojrzały emocjonalnie i płciowo, decydując się na mityczną legalizację swojego związku z partnerem – zaś państwu nic do jego technik seksualnych w tymże związku.  Państwo traktując każdego obywatela jednako, jednakie prawa mu daje. Nie pytając czy heteryczny czy homośny jest.

Udawanie zaś przed opinią publiczną, iż państwo sankcjonuje małżeństwo heteryków bo oczekuje od nich płodzenia potomstwa, jest nawet nie kuriozalne – jest kłamstwem. Nigdzie w cywilizowanym kraju prawo nie stwierdza, że obowiązkiem i koniecznym dążeniem małżonków jest posiadanie/spłodzenie kolejnych ludzików.

Oczywiście, Janek pewnie by tak chciał – tylko zdrowi, zdolni do rozrodu mogą wchodzić w związki małżeńskie i wykorzystywać prawa im nadane przez państwo przy tej okazji. To kurwa jeszcze powołajcie do tego odpowiednią instytucję eugeniczną, która sprawdzi, czy nupturienci mogą się rozmnażać bez strat dla społeczności jako ogółu. Tylko, że takie coś już było – ponad 70 lat temu wstecz.

I na koniec smaczek jak ta wisienka na torcie – otóż wspierają pedalstwo przebrzydłe koncerny farmaceutyczne, propagując rozwiązłość za pomocą tabletek hormonalnych, prezerwatyw i szczepionek przeciw HPV.

Tego nie można skwitować inaczej jak nazwaniem obrzydliwym, plugawym kłamstwem, paszkwilem na ludzi jako ogół.

Bo przecież według Pospieszalskiego kobiety biorą antykoncepcję hormonalną, żeby pokładać się wielokroć z dowolnym partnerem bez konsekwencji. Mężczyźni zaś kupują prezerwatywy, żeby z obłędem w oczach kopulować z wszystkimi możliwymi kobietami. Zaś młode kobiety/dziewczyny szczepi się na HPV, żeby zwolnić je z więzów moralności i pozwolić znów na kopulację jak tylko jest okazja.

Człowieku, co ty za siano masz we łbie, żeby pisać takie głupoty? Urodziłeś się idiotą, czy z zacięciem bierzesz korepetycje w tej materii?

Pomijam kwestię pigułek i prezerwatyw – to kwestia wyboru a nie przymusu jakiegokolwiek. To kwestia odpowiedzialności i szacunku wobec partnera, nie zaś zachcianka nimfomanek i satyrów.

Ale za durnoty o szczepionce powinno się obić twój arcychrześcijański dziób. Nie za poglądy, tylko za nieuctwo. Kompletne, totalne i całkowite nieuctwo.

Szczepionka przeciw HPV, stosowana obecnie w kilku państwach, jest efektem takiego samego myślenia o zdrowiu obywatela, jak szczepionki przeciw grypie, o których co jesień trąbią w mediach. Zapobieganie jest tańsze niż leczenie. Dlaczego tedy nie oskarżasz tych od antygrypowych szczepionek o spisek? Mimo tego, że standardowa szczepionka przeciw grypie chroni przed wirusami z minionego roku? Przecież to jest wyciąganie kasy od obywateli. Nie wadzi to?

Ach, no tak – nie ma to wpływu na zachowania seksualne zaszczepionego.

I szczepionka przed HPV też nie ma. Ma chronić przed najbardziej zjadliwą formą wirusa, którą można w uśpieniu nosić, nie zapadając na żadne choroby. Zaś wirusa można odziedziczyć po matce, z porodu. Albo przez zwykły kontakt, a nie tylko płciowy. Akurat odmiana stosowana w szczepieniach chroni przed kilkoma odmianami z wielu, a nie wszystkimi, przed odmianami najbardziej groźnymi dla kobiet.  A ponieważ jest droga, to stąd koncepcja państwowych szczepień.

Pewnie gdyby wynaleziono szczepionkę chroniącą ludzi przed rakiem krtani i płuc, też byś był pan przeciw – bo i tak mogą palić, nawet po zaszczepieniu.

I tu się kryje odpowiedź na pańskie żałosne argumenty – to kwestia traktowania człowieka jako świadomego obywatela, jako jednostki zdolnej do odpowiedzialności wypracowanej samodzielnie i przy pomocy otoczenia. Dajemy człowiekowi szansę z góry, zarazem uświadamiając go o możliwościach w przyszłości – ale nie możemy go zmusić do tego, żeby zachowywał się tak, jak tego pragniemy. Żeby bał się naszych ostrzeżeń i zaleceń. I tak sam podejmie decyzję, co zrobi ze swoim życiem i zdrowiem.

To kwestia fundamentów pojmowania roli państwa, społeczeństwa i jednostki – wy nadal żyjecie w XIX wieku, przekonani o bezradności i niezaradności jednostki, jej wrodzonej głupocie i nieodpowiedzialności. Tylko państwowy nakaz, dodatkowo wsparty religijnym tabu, pozwoli człowiekowi przeżyć życie „dobrze”, z korzyścią dla ogółu.

To wizja społeczeństwa jako jakiejś wielkiej pieprzonej termitiery, gdzie wyselekcjonowani wiedzą, co ma robić cała reszta, karmiąc ją wskazówkami i podsuwając gotowe odpowiedzi i rozwiązania.

To państwo jako wszechogarniająca instytucja, przepotężny pater familias. Bo nie daj los, jeden z drugim sam dokona wyboru, sam zdecyduje. A wiadomo – wybiorą źle.

To dlatego tak nieustannie walczycie z widmową rewolucją gejowską – bo nie umiecie zrezygnować z wiary w konieczność państwowej kontroli nad ludzką prywatnością. Bo wygodnie jest wam przypisywać tej grupie społecznej wszelkie amoralne zachowania, nie szukając skrajniejszych postaw w zdrowym moralnie – rzekomo – środowisku heteryków. I nie łudź się pan, że nie dokonuje się sekularyzacja społeczeństwa – ona jest faktem. Przejdź się człowieku na dowolną dyskotekę czy do klubu w łikend a spotkasz wielu heteryków skoncentrowanych na pragnieniu bzyknięcia innego heteryka. A potem w niedzielę zajrzyj do kościoła na mszę – spotkasz ich tam również. To jest ta wasza sekularyzacja – pogaństwo spowite kadzidłem. Tam nie idzie o odrzucenie religii jako  takiej – to zsekularyzowana moralność hipokrytów.

Ale ja ich nie ganię. Ich prawo, dokonali wyboru. I nigdy by mi w głowie nie postało, żeby ogłaszać przeciw takim ludziom larum, wytykać ich jako zagrożenie. Tyle, że ja jestem zajebiście inny, więc i nie ma problemu.

Ta walka kultur to nie spór postaw etycznych, konkurencja wyborów moralnych, proces wartościowania. To walka o kontrolę: nad człowiekiem, nad językiem, nad myśleniem. To walka o kontrolę władzy – bo w chwili kiedy państwo przestaje się zajmować religią i moralnością, nie faworyzując jednej postawy religijno-etycznej – traci ważny fragment władzy nad jednostką. Musi przestać być nieustannym nadzorcą, a wejść w rolę współuczestnika. A to takie trudne i niebezpieczne  z waszego punktu widzenia – bo przecież brak bata to brak samokontroli.

To pewnie przedstawiciel waszego świata otruł mi kota – bo tak. Bo mu ten kot przeszkadzał. I musiałem patrzeć jak kot zdycha, bo nie było sposobu na ratunek. Bo kot sobie łaził po osiedlu, zaglądał do piwnicy szukając myszy, które się tam zalęgły, bo trzymacie chuj wie co w tych komórkach z drewnianymi drzwiami.

A po otruciu obywatel pewnie zasnął z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku – coś, co nie mogło być kontrolowane, zostało wymazane z obrazu świata. I z miejsca ten świat lepszym się stał.

Tacy i wy jesteście – wierzycie, że jeśli coś wymażemy z obrazu świata, zasłonimy, zabronimy – to zniknie ten brzydki niepokojący kiks w wizji świata. Cuchnie to okrutnie, cuchnie pod niebiosa. I sami sobie odpowiedzcie, czym cuchnie.

…….

Tekst niejako powstał na zamówienie, na prośbę. Sam już zrezygnowałem z polemik z jankowymi, ale okazało się, że jest jednak potrzeba pisania. Choćby dla jednego czytelnika. Mam tylko nadzieję, że gówna nie spłodziłem.

…..

To są moje wakacje. Publicystyka amatorska. Wiara w sens mówienia tak, a nie inaczej. Innych wakacji nie będzie.

…..

Dobranoc, robaczki [jak pisał Konwicki]